Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

su ostrożnie rękę, a potém spuszczał ją nagle; dawał się słyszeć plask dłoni o głowę, rój wzbijał się brzęcząc w powietrze, a pan Zołzikiewicz schyliwszy czuprynę, wybierał palcami trupy z włosów i rzucał je na ziemię.
Godzina była czwarta po południu, w całéj wiosce panowała cisza, bo ludzie wyszli na robotę; za oknem tylko kancelaryi czochała się o ścianę krowa i od czasu do czasu ukazywała przez okno sapiące nozdrza, ze śliną wiszącą u pyska.
Czasem zarzucała ciężki łeb na grzbiet, broniąc się także od much, przyczém rogiem zawadzała o ścianę. Wówczas pan Zołzikiewicz wyglądał przez okno i wołał:
— A hej! Ażeby cię....
Potém przeglądał się w lusterku, wiszącém tuż koło okna i poprawiał włosy.
Nakoniec przerwał milczenie wójt.
— Panie Zołzikiewicz — rzekł z mazurska — niech ino pan napisze ten rapurt, bo mię jakoś nieskładno. Przecie pan je pisarz.
Ale pan Zołzikiewicz był w złym humorze, a jak tylko był w złym humorze, wójt musiał sam wszystko robić.
— To i cóż żem pisarz? — odparł z lekceważeniem. Pisarz jest od tego, żeby pisywał do naczelnika i do komisarza; a do wójta takiego jak wy, to wy sobie sami piszcie.
Potém dodał z majestatyczną pogardą:
— Albo to dla mnie wójt, to co? Chłop i basta! Zrób chłopa czém chcesz... a chłop zawsze będzie chłopem.
Potém poprawił włosy i znów spojrzał w lusterko.
Wójt jednak czuł się dotknięty i odrzekł:
— Patrzcie-no się! A niby to ja z koniusarzem nie piłem arbaty?
— Wielka mi rzecz, herbata! — odparł niedbale Zołzikiewicz. — A może jeszcze bez araku?