czegóż i mnie nie miałoby sie udać?“ Byłby może nawet i pojechał, bo zresztą był teraz zdania, że „w tym głupim kraju, tylko się człowiek marnuje,“ ale wstrzymywały go, na szczęście, inne okoliczności, o których ta epopeja późniéj mówić będzie.
Owóż skutkiem czytania owéj Izabeli hiszpańskiéj wydawanéj peryodycznie, ku większéj chwale naszéj literatury, przez pana Breslauera, pan Zołzikiewicz zapatrywał się bardzo sceptycznie na duchowieństwo, a zatém i na wszystko, co pośrednio lub bezpośrednio z duchowieństwem związane. Nie odpowiedział więc kosiarzom, jako zwykle „na wieki wieków,“ tylko szedł daléj. Idzie idzie, aż tu spotyka i dziewki z sierpami na ramionach, wracające od żniwa. Przechodziły właśnie koło wielkiéj kałuży, więc szły jedna za drugą gęsiego, podejmując z tyłu kiecki i pokazując burakowe nogi. Dopiéro pan Zołzikiewicz powiada: „Jak się macie sikory!“ i zatrzymał się na téj saméj steczce, a co która dziewczyna przechodzi, te on ją wpół i całusa a potém ją w kałużę, ale to tylko tak, przez dowcip. Dziewki téż krzyczały oj! oj! śmiejąc się, aż im zęby trzonowe było widać. A potém, kiedy już przeszły, pan pisarz nie bez pewnéj przyjemności usłyszał jak mówiły jedna do drugiéj: „A juże to piękny kawalir, ten nasz pisarz!“ „I czerwony kiéj jabłuszeczko.“ Trzecia zaś mówi: „A głowa to mu tak puszy kieby róża; jak cię złapi wpół, to aż cię zamgli!“ Pan pisarz poszedł daléj, pełen dobrych myśli. Ale daléj znów, koło chałupy, usłyszał rozmowę o sobie i zatrzymał się za płotem. Za płotem, z drugiéj strony, był gęsty wiśniowy sad, w sadzie ule, a niedaleko ulów stały dwie
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.