Niektóre inne osoby i przykre widzenia.
W godzinę potém może, przyjechał Rzepa z lasu z cieślą Łukaszem, na dworskim wozie. Rzepa, chłopisko był rosły, jak topola, tęgi: prawdziwie od topora. Jeździł on teraz codziennie do lasu, bo pan wszystek las, na którym nie było serwitutów, sprzedał żydom, szedł więc wyrąb sosen. Rzepa zarobek miał dobry, bo i do roboty był dobry. Jak bywało, plunie w garście, a chwyci za topór, a machnie, a stęknie, a uderzy: to aż sosna zadrży, a wiór na pół łokcia się od niéj oderwie. W ładowaniu drzewa na fury, także był pierwszy. Żydy, co chodziły po lesie z miarą w ręku i spoglądały na wierzchołki sosen, jakby szukając gniazd wronich, dziwowały się jego sile. Bogaty kupiec z Osłowic, Dryśla, mawiał do niego:
— No, ty Rzepa! niech ciebie dyabuł weźmie. Na! sieść groszy na wódką.... nie, czekaj; na! pięć groszy na wódkę.
A Rzepa nic. Machał tylko toporem, aż grzmiało, a czasem, ot dla uciechy, puszczał głos po lesie:
— Hop! hop!
Głos leciał między pnie, a potém wracał echem.