Byłto człowiek pełen taktu, który wszędzie umiał się znaleźć; dlatego téż nietylko nie tracił w takich razach śmiałości, ale wtrącał się do rozmowy, wspominając przytem „tego poczciwego komisarza“ lub „tego wybornego sobie naczelnika,“ z którymi wczoraj lub onegdaj machnął maleńką pulkę po kopiejce punkt. Słowem starał się okazać, że jest za pan brat z pierwszemi powagami w Osłowickim powiecie. Uważał wprawdzie, że, w czasie jego opowiadań, panie dziwnie jakoś patrzyły w talerze, ale sądził, że to taka moda. Po obiedzie dziwiło go także nieraz, że szlachcic, nie czekając aż on się żegnać zacznie, klepał go w łopatkę i mówił: „No! to bywaj zdrów, panie Zołzikiewicz!“ ale znów sądził, że to w dobrych towarzystwach przyjęte. Przytém ściskając na pożegnenie rękę gospodarza domu, uczuwał w niéj zawsze coś szeleszczącego. Wówczas zginał palce i drapiąc szlachcica w dłoń, wygarniał z niéj to „coś szeleszczącego,“ nie zapominając jednak nigdy dodać: „A, panie dobrodzieju! między nami to niepotrzebne! a co do sprawy, może pan dobrodziéj być spokojny!“
Przy tak sprężystym zarządzie i przy wrodzonych talentach pana Zołzikiewicza, sprawy gminne szłyby zapewne jak najlepiéj, gdyby nie jedno nieszczęście, a mianowicie, że pan Zołzikiewicz w niektórych tylko sprawach zabierał głos i tłómaczył sądowi, jak należy ze stanowiska prawnego na rzecz się zapatrywać; resztę zaś spraw, zwłaszcza nie poprzedzonych niczém szeleszczącém, pozostawiał samodzielnemu uznaniu sądu i podczas przebiegu ich spokojnie siedział, ku wielkiemu zaniepokojeniu ławników, którzy wówczas czuli się poprostu bez głowy.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.