knią, fałdami i fałdeczkami; potém siada, bierze w cienkie paluszki łyżkę i ani spojrzy.
— Czy ona tego nie rozumié, że to i kosztuje! — myślał z rozpaczą Zołzikiewicz.
Jednak nadziei nie tracił. „Gdyby tak zostać podrewizorem! — myślał — człowiekby ani nogą ze dworu. Z podrewizora do rewizora niedaleko! człowiekby miał najtyczankę, parę koni, a to choćby już wtedy przynajmniéj rękę uścisnęła pod stołem...“ Pan Zołzikiewicz zapuszczał się jeszcze w niezmiernie dalekie konsekwencye tego uściśnienia ręki, ale myśli tych, jako zbyt tajemnie-serdecznych, zdradzać już nie będziemy.
Jakato jednak była natura bogata ten pan Zołzikiewicz, dowodzi tego łatwość, z jaką obok idealnego uczucia dla panny Jadwigi, które zresztą odpowiadało arystokratycznym usposobieniom tego młodzieńca: mieściło się w nim równoznaczne z „apetycikiem“ uczucie do Rzepowéj. Prawda, że Rzepowa była śliczna kobiéta co się nazywa; nie byłby jednak zapewne ów baraniogłowski Don Juan tyle jéj zachodów poświęcał, gdyby nie dziwna i zasługująca na ukaranie oporność téj kobiéty. Oporność w prostéj kobiécie — i komu? — jemu, wydawała się panu Zołzikiewiczowi czémś tak zuchwałém, a zarazem niesłychaném, że nietylko Rzepowa nabrała zaraz w jego oczach uroku zakazanego owocu, ale postanowił przytém dać jéj naukę, na jaką zasługiwała. Zajście z Kruczkiem ustaliło go jeszcze w przedsięwzięciu. Wiedział jednak, że ofiara będzie się bronić, dlatego wymyślił ową dobrowolną ugodę Rzepy z wójtem, która oddawała, pozornie przynajmniéj, na jego łaskę i niełaskę, tak samego Rzepę, jak i całą jego rodzinę.
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/248
Ta strona została uwierzytelniona.