Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/252

Ta strona została uwierzytelniona.

Ksiądz Czyżyk jadł właśnie obiad, ale wyszedł zaraz, jak mu tylko dali znać, że jakaś zapłakana kobiéta chce się z nim widziéć. Byłto młody jeszcze ksiądz, z twarzą bladą, ale pogodną; czoło miał białe, wysokie i łagodny uśmiech na twarzy.
— A czegoto chcecie, moja kobiéto? — spytał cichym, ale dźwięcznym głosem.
Rzepowa podjęła go pod nogi i nuż mu opowiadać całą sprawę i popłakiwać przytém i całować go po ręku, aż wreszcie, podnosząc nań pokornie swoje czarne oczy, rzecze:
— Oj! porady, dobrodzieju, porady! przyszłam od was szukać.
— I nie omyliliście się, moja kobiéto — odpowiedział łagodnie ksiądz Czyżyk. — Ale ja mam tylko jedną poradę. Oto ofiarujcie Bogu wszystkie swoje strapienia. Bóg doświadcza swoich wiernych: doświadcza ich nawet i srodze, jak Hioba, któremu psy własne lizały rany bolące, lub jako Azaryasza, na którego zesłał ślepotę. Ale Bóg wie co robi i wiernych swoich potrafi za to wynagrodzić. Nieszczęście, jakie przytrafiło się waszemu mężowi, uważajcie jako karę Bożą, za ciężki jego grzech pijaństwa i dziękujcie Bogu, że karząc go za życia, może odpuści mu po śmierci.
Rzepowa popatrzyła na księdza swemi czarnemi oczyma, podjęła go pod nogi i odeszła cicho, nie rzekłszy ani słowa.
Ale przez drogę czuła, jakby ją coś dusiło za gardło.
Chciała płakać i nie mogła.