wyższe, świąteczne; życie skrzydlatych polotów, nietylko w świat zewnętrzny, ale w świat myśli, szerszych pragnień, równie szerokich idei, a czasem w złote i promienne szlaki marzeń.
Wśród tych chałup, obok dzieci wiejskich, chłopów i całego prostackiego otoczenia, wyglądali oboje, jakby jakieś istoty z innéj planety. Aż miło było pomyśleć, że nie istniał żaden związek między tą pyszną, rozwiniętą i poetyczną parą, a prozaicznym, pełnym szaréj rzeczywistości i nawpół zwierzęcym bytem wioski. Nie istniał żaden związek, przynajmniéj duchowy. Szli oto oboje obok siebie i rozmawiali o poezyi, literaturze, jako zwyczajnie dworny kawaler i dworna panna. Ci ludzie w parcianéj odzieży, ci chłopi i te baby nie zrozumieliby nawet ich słów i języka. Aż miło pomyśleć! przyznajcież mi to, acaństwo dobrodziejstwo!
W rozmowie téj pysznéj pary nie było nic, czegoby się nie słyszało ze sto razy. Z książki na książkę przeskakiwali, jak motyl z kwiatu na kwiat. Ale nie wtedy taka rozmowa wydaje się czczą i pospolitą kiedy się rozmawia z lubą duszyczką, kiedy rozmowa jest tylko osnową, na któréj ona duszka złote kwiaty własnych uczuć i myśli dzierzga, i kiedy, od czasu do czasu, rozchyla swe wnętrze, jakoby spłonione wnętrze białéj róży. A przytém, taka rozmowa wzlatuje, bądźcobądź, jak ptak do góry, w sfery błękitne, czepia się świata duchowego i pnie się w górę, jakoby wijąca się roślinka po tyczce. Tam w karczmie ludziska pili i w prostackich słowach o prostackich prawili rzeczach, a owa para płynęła w inną krainę i na okręcie, który miał, jak mówi piosnka Gounoda:
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/254
Ta strona została uwierzytelniona.