oczyma z ciemności. Potém zrobił sam sobie skrzypki z gonta i z włosienia końskiego, ale nie chciały grać tak pięknie jak tamte w karczmie: brzęczały cicho, bardzo cichutko, właśnie jak muszki jakie, albo komary. Grał jednak na nich od rana do wieczora, choć tyle za to odbierał szturchańców, że w końcu wyglądał jak obite jabłko niedojrzałe. Ale taka to już była jego natura. Dzieciaczyna chudł coraz bardziéj, brzuch tylko zawsze miał duży, czuprynę coraz gęstszą i oczy coraz szerzéj otwarte, choć najczęściej łzami zalane, ale policzki i piersi wpadały mu coraz głębiéj i głębiéj…
Wcale nie był jak inne dzieci, był raczéj jak jego skrzypki z gonta, które zaledwie brzęczały. Na przednowku przytem przymierał głodem, bo żył najczęściéj surową marchwią i także chęcią posiadania skrzypek.
Ale ta chęć nie wyszła mu na dobre.
We dworze miał skrzypce lokaj i grywał czasem na nich szarą godziną, aby się podobać pannie służącéj. Janko czasem podczołgiwał się między łopuchami, aż pod otwarte drzwi kredensu, żeby im się przypatrzeć. Wisiały właśnie na ścianie naprzeciw drzwi, więc tam chłopak duszę swoję całą wysyłał ku nim przez oczy, bo mu się zdawało, że to niedostępna jakaś dla niego świętość, któréj niegodzien tknąć, że to jakieś jego najdroższe ukochanie. A jednak pożądał ich. Chciałby przynajmniéj raz miéć je w ręku, przynajmniej przypatrzeć się im bliżéj… Biédne małe chłopskie serce drżało na tę myśl ze szczęścia.
Pewnéj nocy nikogo nie było w kredensie. Państwo oddawna siedzieli za granicą, dom stał pustkami,
Strona:PL Pisma Henryka Sienkiewicza t. 1.djvu/291
Ta strona została uwierzytelniona.