koma, by wynaleść jaki okruch zwietrzałej skały, a następnie mówi:
— Ciskam... słuchaj.
Nadstawiamy obaj uszu...
Cisza!
— Nie słyszałeś nic?
— Nie!
— Ładnieśmy się wybrali! musi być ze sto sążni.
— Ciśnij jeszcze raz.
Światecki wynajduje większy okruch, ciska.
Ani odgłosu.
— Cóż tam dna niema, czy co! — mówi Światecki.
— Trudna rada! będziemy siedzieli do rana.
I siedzimy. Światecki puszcza jeszcze parę kamieni; wszystko napróżno. Upływa godzina, druga, wreszcie słyszę głos Świateckiego:
— Władek, a nie zdrzemnij się... nie masz papierosa?
Pokazuje się, że papierosy mam, ale zapałki wyszły nam obydwóm. Rozpacz! Godzina może być pierwsza w nocy, albo nawet i nietyle.
Zaczyna popadywać drobniuchny deszcz. Naokoło ciemność nieprzebita. Dochodzę do przekonania, że, żyjąc między ludźmi, czy w miastach,
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.