Panny, poubierane w perkale wszystkich odcieni, pod któremi cudownie rysują się ich kształty, rzucają mi takie spojrzenia, jakby chciały mówić: „wejdź! przybytek gotów!“ Co u dyabła, czy ja jestem taki sławny czy co! — nic nie rozumiem.
Idę dalej — ciągle to samo... W sieni przy schodach wpadam na gospodarza, jak statek na skałę. Oj! komorne!
Tymczasem gospodarz zbliża się i mówi:
— Mój panie! choć ja się tam czasem naprzykrzam, ale wierzaj mi pan, że dla pana mam tyle... ot, pozwól pan poprostu!
To rzekłszy, łapie mnie za szyję i ściska. Ha, rozumiem. Musiał mu Światecki powiedzieć, że się żenię, a on myśli, że odtąd będę regularnie płacił komorne. Niech myśli...
Grzmię na górę. Po drodze słyszę już gwar u nas. Wpadam. W pracowni ciemno od dymu. Jest Julek Rzysiński, Wach Poterkiewicz, Franek Cepkowski, stary Słudecki, Karmiński, Wojtek Michalak, wszyscy zabawiają się puszczaniem eleganckiego Bobusia w pocztę, ale ujrzawszy mnie, puszczają go ledwie żywego na środku pracowni, natomiast zaś podnoszą nieludzki wrzask:
— Winszujemy! winszujemy! winszujemy!...
— W górę go!
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.