Ze złości pożegnałem ich zaraz i pod pozorem, że muszę się widzieć z Ostrzyńskim, poszedłem naprawdę do Ostrzyńskiego, ale po to, żeby go wyciągnąć na śniadanie.
Widziałem cud i kwita!
Teraz dopiero zrozumiałem, dlaczego człowiek ma oczy.
Corpo di Baccho! co za piękność!
Idziemy z Ostrzyńskim. Nagle patrzę, na rogu Wierzbowej mija nas jakaś kobieta. Staję jak wryty, dębieję, kamienieję, otwieram oczy, tracę przytomność, chwytam bezwiednie Ostrzyńskiego za krawat, rozwiązuję Ostrzyńskiemu krawat — i — ratunku, bo ginę!
Co tam, że ona ma doskonałe rysy... Nic rysy! — ale to jest poprostu pomysł artystyczny! arcydzieło jako rysunek, arcydzieło jako koloryt, arcydzieło jako sentyment. Greuze zmartwychwstałby na jej widok, a następnie powiesiłby się, że takie czupiradła malował.
Patrzę i patrzę... Idzie sama — gdzie tam! idzie z nią poezya, idzie muzyka, idzie wiosna, idzie rozkosz i kochanie. Nie wiem, czybym ją chciał odrazu malować, bo wolałbym klęknąć