przed nią i całować ją po nogach za to, że się taką urodziła. Czy ja wiem zresztą czegobym chciał!...
Mija nas sobie, taka pogodna, jak dzień letni. Ostrzyński kłania jej się, ale ona go nie widzi... Ja budzę się jak z olśnienia i krzyczę:
— Chodźmy za nią!
— Nie, powiada Ostrzyński, czyś zwaryował? Muszę zawiązać krawat. Dajże pokój! to moja znajoma.
— Twoja znajoma? przedstaw mnie!
— Ani myślę... pilnuj swojej narzeczonej.
Ciskam przekleństwo na Ostrzyńskiego i jego potomstwo aż do dziewiątego pokolenia, poczem chcę sam lecieć za nieznajomą.
Na nieszczęście siadła do dorożki.
Zdaleka widzę tylko jej ryżowy kapelusz i czerwoną parasolkę.
— Znasz ją naprawdę? pytam Ostrzyńskiego.
— Ja wszystkich znam!
— Co to za jedna?
— To pani Helena Kołczanowska, z domu Turno, inaczej tak zwana panna-wdowa.
— Dlaczego panna-wdowa?
— Bo jej mąż umarł przy cukrowej kolacyi. Jeśliś już ochłonął, to ci powiem jej historyę.
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/054
Ta strona została uwierzytelniona.