Klękam, sam nie wiedząc, co czynię, u kolan Ewy, obłok przesłania mi oczy, nagle porywam ją bez pamięci w ramiona.
— Władziu, Władziu, zlituj się! — szepcze Ewa.
Lecz ja cisnę ją do wzburzonych piersi; nie wiem już o niczem, oszalałem! całuję ją po czole, oczach, ustach i umiem tylko wypowiedzieć jedno słowo:
— Kocham cię! kocham.
Wtem główka Ewy przechyla się w tył, ręce jej oplatają gorączkowo moją szyję i słyszę szept:
— Ja cię oddawna kocham!...
Jeśli jest dla mnie droższe w świecie stworzenie od Ewy, to jestem marynowanym śledziem...
Mówią, że my artyści czynimy wszystko pod pierwszem wrażeniem chwili, tymczasem nieprawda! bo pokazuje się, żem ja oddawna kochał Ewę, tylko byłem zarazem takim osłem, żem o tem nie wiedział.
Bóg jeden wie, co się ze mną działo, gdym ją odprowadzał po tym wieczorze do domu. Szliśmy pod rękę, nie mówiąc do siebie nic... Ja tylko przyciskałem ciągle do boku ramię Ewy,