wiedził już kilkunastotysięczną Antylopę, tenby w bogatych kupcach miejscowych nie poznał tych niemiłosiernych wojowników, którzy piętnaście lat temu spalili Chiavattę. Dzień schodził im po sklepach, warsztatach, biurach, wieczory spędzali w piwiarni „pod Złotem Słońcem“ przy ulicy Grzechotników. Słuchając tych głosów trochę powolnych i gardłowych tych: mahlzeit! mahlzeit! tych flegmatycznych: Nun ja wissen Sie Herr Müller, ist das aber möglich? tych dźwięków kufli, szumu piwa, tych plusków przelanej piany na podłogę, widząc ten spokój, powolność, patrząc na te filisterskie, zalane tłuszczem twarze, na te rybie oczy, możnaby mniemać, iż się jest w jakiej piwiarni w Berlinie lub w Monachium, nie zaś na zgliszczach Chiavatty. Ale w mieście wszystko już było ganz gemüthlich i o zgliszczach nikt nie myślał. Tego wieczora ludność spieszyła oto do cyrku, raz dlatego, że po twardej pracy rozrywka jest rzeczą równie godziwą jak przyjemną, powtóre, że mieszkańcy dumni byli z jego przyjazdu. Wiadomo, że cyrki nie zjeżdżają do lada mieściny, przybycie więc trupy hon. M. Dean’a stwierdzało poniekąd wielkość i znaczenie Antylopy. Była jednak i trzecia, a może najważniejsza przyczyna ogólnej ciekawości.
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.