Maripoza przeświecała złocistem dnem, a na brzegach osadzała zielonawe grudki drogiego metalu, roili tu się górnicy amerykańscy, „gambusinos“ z Meksyku, i kupcy z całego świata. Potem wszystko to wywędrowało. „Złote“ miasta są nietrwałe, bo złoto, prędzej czy później, musi się wyczerpać. Dziś miasto Maripoza ma z tysiąc mieszkańców, a brzegi rzeki Maripozy pokryły się już nanowo gęstwiną wierzb płaczących, drzewa bawełnianego i innych pomniejszych krzewów. Tam, gdzie dawniej górnicy śpiewywali wieczorami: „I crossed Missisipi“, obecnie śpiewają kojoty. Miasto składa się z jednej ulicy, na której najpiękniejszym budynkiem jest szkoła; drugie po niej miejsce trzyma „Capitol“, trzecie hotel pana Billinga, obejmujący zarazem grocernię, „saloon“ to jest szynk i „bakery“ czyli piekarnię. Kilka innych sklepów świeci wystawami wzdłuż ulicy. Ruch jednak handlowy jest tu bardzo niewielki. Sklepy zaopatrują potrzeby samego tylko miasta, bo w okolicy mało jest farmerów. Całe hrabstwo ma jeszcze nader nieliczną ludność, po większej zaś części szumi olbrzymiemi lasami, w których zrzadka siedzą skwaterowie.
Gdy dyliżans nasz wjeżdżał do miasta, było w niem niezwykle ludno, przybyliśmy bowiem
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.