wozie, chrupią obrok. Jak cicho! ale jak cicho! przestronno, poważnie, dobrze! Oko, choć przy księżycu, widzi, że tu sosny jakieś odwieczne, wynioślejsze niż gdzieindziej. Może dlatego nie wlazły dotąd żydom w kieszeń. Nikt też nie potrzebuje robić z nich miotły dla wymiecenia jakiej, niezbyt czystej, hipoteki. Czasem tam popłynie cicho która z tych matron Lśną lub Narewką, ale to rzeki zamałe, by cała Białowieża mogła niemi wypływać — sosny więc stoją ogromne, strzeliste i teraz oto księżyc gra po nich, jak grał sto lat temu; oświeca ich czuby, wdziera się w przerwy między gałęźmi i upada na grunt puszczy, w kształcie długich białych snopów i pasem. Rzekłbyś: duchy przechadzają się wśród kolumn. Prawdziwe czarodziejstwo leśne. Głębokie cienie i tuż drgające plamy srebrne! Coś tam porusza się, coś żyje! Tylko czekać. jak zaśpiewa dziwo-żona. Ale i bez tego chciałoby się choć zaraz iść w głąb.
Tymczasem zbliża się ku nam gospodarz. Jestto młody jeszcze człowiek, o twarzy zamyślonej i trochę posępnej, jak zwykle ludzie leśni, którzy większą część życia przepędzają w samotności. Nasz zapewne od dzieciństwa chował się w puszczy a może nietylko on, ale i jego
Strona:PL Pisma Sienkiewicza t.19 - Ta trzecia (i inne nowele).djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.