Strona:PL Platon - Biesiada Djalog o miłości.djvu/104

Ta strona została przepisana.

tości, i nas także za nic ma. Całe swe życie spędza na wyszydzaniu i wydrwiwaniu ludzi. Nie wiem, czy rozmawiał z kim z was poważnie, czy otworzył wnętrze swej duszy i czy kto z was widział bogactwa tam zamknięte? Ja je widziałem, i wydały mi się tak cudowne, boskie i drogocenne, że uznałem za konieczne spełnić natychmiast wszystko, co mi rozkaże.
Myśląc, że na serjo jest zachwycony moją urodą, uważałem to za wielkie dla mnie szczęście, bo spodziewałem się, że, ulegając mu, posiądę za to jego wiedzę. Bo też niezwykle się pyszniłem swoją urodą. W tem przekonaniu kazałem odejść służącemu, który mi zawsze towarzyszył i zostałem sam na sam z Sokratesem. Trzeba wam wyznać całą prawdę — uważajcie więc! — a ty, Sokratesie, zaprzeczaj mi, gdybym kłamał. Tak więc, pozostałem z nim sam na sam, sądząc, że rozmawiać ze mną zacznie tak, jak zakochany z swym kochankiem w samotności, i naprzód już się cieszyłem. Ale nic podobnego nie miało miejsca, bo spędziwszy ze mną, jak zwykle, dzień cały na rozmowie, odszedł. Później zaprosiłem go na ćwiczenia gimnastyczne: gimnastykowałem się razem z nim, myśląc, że czegoś dopnę. Często ćwiczyliśmy i mocowaliśmy się, gdy nikogo przy tem nie było, ale, czyż mam jeszcze powtarzać?... nie wskórałem nic więcej. Gdy więc żadnym sposobem nie mogłem niczego dokonać, postanowiłem natrzeć na tego człowieka energicznie, i, skoro już zacząłem, nie puścić go, aż się nasz stosunek wyjaśni. Zaprosiłem go więc na wieczerzę, jak to czyni zakochany, który zastawia sidła na swego ko-