Później odbyliśmy razem kampanję potidejską[1] i wtedy jadaliśmy w obozie przy jednym stole. W znoszeniu trudów wojennych Sokrates przewyższał nietylko mnie, ale i wszystkich innych. Jeśli się zdarzyło, że nam prowjant odcięto, jak to bywa na wojnie, to nikt tak głodu nie umiał znosić, jak on. Naodwrót, gdy nam się dobrze działo, to on jeden umiał prawdziwie darów bożych używać; w piciu, chociaż nie pił chętnie, gdy go jednak do tego zmuszono, prześcigał wszystkich i, co najdziwniejsza, nikt go pijanym nie widział. O tem zaraz teraz, jak sądzę, możecie się przekonać. Na zimno — a zimy tam bywają bardzo surowe — był wprost bajecznie wytrzymały, np. raz w największy mróz, gdy nikt nie wychodził inaczej, jak niezwykle ciepło odziany w kożuch barani i obuty w wojłok, Sokrates, w jednym tylko płaszczu, tym samym, który zwykle nosił, chodził boso po lodzie z większą łatwością, niż inni w obuwiu. Towarzysze broni patrzyli na to krzywo, podejrzewając go, że się nad nimi natrząsa.
§ 36. O tem dosyć; ale „czego dokonał i co przeniósł ten mąż wytrwały“[2] — wtedy podczas wyprawy — to warto posłuchać. Zdarzyło się raz, że Sokrates, zamyśliwszy się nad czemś o wschodzie słońca, przystanął. Ponieważ mu się nie udawało i na