niego, ale Arystodem na to nie pozwalał. Nareszcie, nie tak późno, jak było jego zwyczajem, przyszedł, gdyśmy już byli w połowie obiadu. Wówczas Agaton, który zajmował oddzielne miejsce u samego rogu stołu, zawołał: proszę tu, Sokratesie! kładź się obok mnie; niechaj i ja zakosztuję nieco tej mądrej myśli, która ci się nastręczyła tam w przedsionku. Oczywiście znalazłeś ją i teraz ją masz, bo inaczej nie ruszyłbyś się z miejsca.
— Dobrzeby to było — rzekł Sokrates, siadając — gdyby mądrość miała taką własność, że przez samo zetknięcie się nas przelewałaby się z tego, kto jest pełniejszy do tego, kto jest bardziej pusty, tak, jak woda przelewa się przez wełnę z pełnego kielicha do pustego. Tak! jeśli taką jest mądrość, to wysoką ma dla mnie cenę miejsce obok ciebie, Agatonie, przypuszczam bowiem, że napełnię się twą bogatą i piękną mądrością, bo moja jest nikła i niepewna, jak senne marzenia, a twoja pełna blasku i w wielkim rozkwicie: młody jeszcze jesteś, a mądrość twoja zajaśniała wczoraj w obecności więcej niż trzydziestu tysięcy słuchaczy.
— Szydzisz ze mnie, Sokratesie, — zawołał Agaton — ale spór o to, kto z nas dwóch mądrzejszy, rozstrzygniemy niezadługo, a za sędziego weźmiemy Dionyzosa.[1] Tymczasem zacznij jeść!
§ 4. Sokrates zajął swe miejsce, a gdy wszyscy skończyli jeść, spełniono libacje, prześpiewano hymn na cześć bóstwa i wykonano to wszystko, czego wymaga zwyczaj, zaczęto pić wino.
- ↑ T. j. gdy nadejdzie pora pić.