Strona:PL Platon - Fajdros.pdf/38

Ta strona została przepisana.

Tylko z treści pamiętam prawie że wszystko, czem się, jak Lizjasz mówił, różni zakochany i niekochający, i to punkt za punktem przejdę pokolei, zacząwszy od pierwszego.
SOKRATES: Przejdziesz, przejdziesz, pokazawszy przedewszystkiem, kochanie, co to tam masz w lewem ręku pod himatjonem! Bo ja zgaduję, że właśnie tę mowę. Jeśli to ona, to bądź przekonany, że ja cię wprawdzie bardzo kocham, ale skoro tu jest i Lizjasz — nie mam wielkiej ochoty służyć ci za okaz do ćwiczeń krasomówczych. Więc dawajno to, pokaż!
FAJDROS: Daj spokój; prysła moja nadzieja w tobie; myślałem, że się trochę przećwiczę. Więc może usiądziemy, gdzie chcesz i będziemy czytali?
SOKRATES: Chodźmy stąd; wróćmy się wzdłuż Ilissu, a potem gdzie bądź usiądziemy spokojnie.
FAJDROS: Doskonale się trafiło, że nie mam trzewików na sobie. No, ty, oczywiście, nigdy. Wiesz: najlepiej chodźmy rzeczką, zamaczawszy nogi. To nie jest nieprzyjemne, szczególnie o tej porze roku i dnia.
SOKRATES: No, to idź naprzód i rozglądaj się, gdzieby można usiąść.
FAJDROS: Widzisz tam ten jawor, ten wysoki?
SOKRATES: Albo co?
FAJDROS: Tam cień jest i wiatru trochę i trawa; jest gdzie usiąść, można się i wyciągnąć, jak wolisz.
SOKRATES: No, no, prowadź.