Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/103

Ta strona została przepisana.

Niezwłocznie rozwarłem na ścieżaj drzwi kajuty i nie mówiąc ani słowa, stanąłem nieruchomie w pośrodku obecnych.
Jeżeli weźmiemy w rachubę niezwykłe okoliczności, w jakich rozegrała się ta scena, nikt chyba nie będzie się dziwił, że to nagłe pojawienie się wywołało przerażające wrażenie. Zazwyczaj, w podobnych wypadkach, budzi się w umysłach widzów bądź co bądź iskierka wątpliwości, czy zjawisko jest naprawdę rzeczywistością; — budzi się promyk nadziei, choćby najsłabszy, że patrzący jest ofiarą jakiejś szarlatańskiej sztuczki i że pojawiająca się mara nie jest jednak gościem, przybywający ze świata cieni.
Nie będzie przesadą, jeżeli oświadczę, że te promyczki wątpliwości grają decydującą rolę niemal przy każdem pojawianiu się duchów. Obezwładniający przestrach, jaki w podobnych sytuacjach ogarnia obecnych, jest raczej lękiem, spowodowanym myślą, że zjawa mogłaby być rzeczywistością, aniżeli wyrazem niezłomnego przekonania, że mara naprawdę stoi przed nami.
Ale w wypadku, o którym mowa — jak to niezwłocznie udowodnię — zbuntowani marynarze nie mogli żywić ani cienia wątpliwości, jakoby stojący wśród nich upiór Rogersa nie był obudzonem z martwych, zniekształconem jego ciałem, lub przynajmniej jego widmowym obrazem.
Bryg był zupełnie odosobniony wśród olbrzymich przestrzeni wód i niedostępny z powodu szalejącej burzy. Wkroczenie więc jakiegoś czynnika z zewnątrz na pierwszy rzut oka przekraczało bezwarunkowo wszelkie granice możliwości. — Cała załoga statku zgromadziła się w kajucie, o tem wiedzieli wszyscy, a nikt nie mógł podejrzewać obecności jeszcze jakiejś innej osoby. Bra-