Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/110

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ IX.


Na szczęście, zanim noc zapadła, wszyscy czterej przywiązaliśmy się silnie linami do szczątków kołowrota kotwicznego i ułożyliśmy się na pokładzie w pozycji możliwie najbardziej płaskiej. Ta przezorność stała się teraz, niewątpliwie, naszem ocaleniem.
Skoro tylko zdołałem znowu zaczerpnąć w płuca powietrza, po przetoczeniu się przez nas olbrzymiego, wodnego potopu, zawołałem po nazwisku na towarzyszy.
Zrazu odpowiedział tylko August cichym głosem:
— To już kres naszego życia.
Potem odezwali się także dwaj tamci, zaklinając nas, byśmy nie tracili nadziei, albowiem nie wszystko jeszcze jest stracone. Wobec rodzaju ładunku, znajdującego się pod pokładem, bryg nie może całkowicie zatonąć, a prócz tego rozmaite oznaki atmosferyczne wskazują, że burza przesili się nad ranem.
Słowa te przepełniły mnie nową energją, albowiem istotnie nie pomyślałem dotychczas o tem, że statek, naładowany pustemi, zamkniętemi beczkami nie może tak łatwo zatonąć.
Panowała nieprzenikniona ciemność nocy; nie podobna wprost opisać słowami przeraźliwego huku fal, który rozlegał się dokoła. Pokład statku znajdował się na poziomie morza, otoczony szeroką wstęgą pian,