Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/116

Ta strona została przepisana.

dalszego skrzepienia naszych sił. Rozebraliśmy także Augusta i wyświadczyliśmy mu tę samą przysługę, dzięki czemu i on doznał pewnej ulgi.
Najdotkliwiej udręczał nas teraz głód i pragnienie. Nadaremnie jednak zastanawialiśmy się, jak temu zaradzić. I znowu przygasła otucha w naszych sercach. Pocieszaliśmy się jednakże nadzieją, że niebawem zapewne napotkamy jakiś okręt, który zabierze rozbitków na pokład, dodawaliśmy sobie odwagi zapewnieniami, że zniesiemy dzielnie wszystko, cokolwiek nas jeszcze czeka.
Gdy zaświtał następny poranek, niebo było jeszcze ciągle jasne i pogodne, wiał dalej bez przerwy lekki wiatr z północo-zachodu. Powierzchnia morza wygładziła się zupełnie. Nie wiem, co było tego przyczyną, ale bądź co bądź statek nie leżał już tak silnie na boku, pokład wysechł, mogliśmy przechadzać się po nim bez trudu.
Od trzech dni nie kładliśmy nic do ust, to też było bardzo pilną koniecznością przynajmniej popróbować, czy nie uda się wydobyć z pod pokładu jakichś zapasów żywności. Ale ponieważ całe wnętrze statku było zalane wodą, więc zrazu kręciliśmy się bezradnie i nie żywiliśmy zbyt wielkich nadziei, czy zdołamy coś wyłowić.
Sporządziliśmy rodzaj wędki, wbijając kilka gwoździ, wyrwanych z potrzaskanych drzwi, w dwa kawałki drzewa. Obie deski złożyliśmy na krzyż i umocowali na sobie, potem przywiązaliśmy je do kawałka sznura i zapuściwszy w głąb kajuty, przeciągaliśmy, niby więcierz tam i z powrotem, ożywieni słabą nadzieją, że w ten sposób wyłowimy coś jadalnego, albo przynajmniej coś, co ułatwi nam zdobycie pożywienia.