Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/121

Ta strona została przepisana.

Zerwałem się i gestem ręki wskazałem okręt moim towarzyszom — słowo nie chciało mi przejść przez gardło. Peters i Parker wpadli również w niesłychane podniecenie, które jednak u nich przejawiło się inaczej, aniżeli u mnie. Peters tańczył, jak szalony, po pokładzie, mamrotał niedorzeczne słowa, krzyczał i wył, jak indjanin. Natomiast Parker wybuchnął łzami i przez kilka minut płakał, jak małe dziecko.
Okręt, który dostrzegliśmy, był to dwumasztowiec, zbudowany na holenderską modłę, z błyszczącym, pozłocistym dzióbem. Statek walczył widocznie z burzliwą pogodą i przecierpiał niewątpliwie dużo wskutek huraganu, który i u nas wyrządził tak straszne spustoszenia, ponieważ przedni wyżnik, oraz parapety prawej burty uległy zniszczeniu. Kiedy ujrzeliśmy go po raz pierwszy, płynął, jak już wspomniałem, w odległości mniej więcej dwóch mil, zdążając w naszym kierunku.
Wiał lekki wiatr, to też dziwiliśmy się bardzo, czemu statek nie korzysta z ożaglowania, a płynie tylko o jednym głównym żaglu. Wskutek tego jedynie bardzo powoli poruszał się naprzód. Nasza niecierpliwość dosięgała granic obłędu.
Pomimo podniecenia, jakie nas ogarnęło, zwróciliśmy jednak wszyscy uwagę na niepewne i jakby niezręczne manewrowanie sterem. Statek kilkakrotnie poruszył się tak niezdecydowanie, że nasunęło nam to dręczącą wątpliwość, czy załoga tego przepływającego obok statku zauważyła nas rozbitków, albo też czy nie zamierza się oddalić, nie dostrzegłszy nikogo na pokładzie. Prześladowani tą obawą, parokrotnie krzyknęliśmy z całego gardła, poczem nieznany statek zmieniał widocznie swe zamiary i znowu zawracał w naszą stronę. Dwukrotnie czy trzykrotnie powtarzał się ten