Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/122

Ta strona została przepisana.

szczególny manewr, usiłowaliśmy wyjaśnić go sobie przypuszczeniem, że sternik jest zapewne pijany.
Nie dostrzegliśmy na pokładzie nikogo, póki statek nie zbliżył się ku nam na odległość ćwierć mili. Wówczas dopiero rozeznaliśmy trzech mężczyzn, którzy, wnioskując z ich stroju, wyglądali na holendrów. Dwaj leżeli na starych żaglach w pobliżu przedniego kasztelu, trzeci, przyglądający się nam — jak się wydawało — z wielkiem zaciekawieniem, pochylał się nad prawą burtą, opierając się o pochyły maszt. Był to wysoki, krzepki mężczyzna, o ciemnej cerze twarzy. Wydawało się, że zachęca nas do cierpliwości, ponieważ ustawicznie przyjacielsko kiwał głową, chociaż, coprawda, dziwnie jednostajnym ruchem, a równocześnie uśmiechał się bez przerwy, pokazując dwa rzędy błyszczących, białych zębów.
Kiedy statek jeszcze bardziej zbliżył się ku nam, zauważyliśmy, że czerwona, wełniana czapka żeglarza zwisa w dół i macza się kutasem w wodzie. Ale widocznie nie troszczył się o to wcale, ponieważ ani na chwilę nie przestawał się uśmiechać i kiwać głową w ten sam dziwny groteskowy sposób.
Mimochodem zaznaczę, że wszystkie te szczegóły i okoliczności przedstawiam najzupełniej zgodnie z tem, co wówczas utkwiło mi w pamięci.
Bryg podpływał ku nam powolniejszemi, ale bardziej zdecydowanemi ruchami, aniżeli poprzednio. Serca biły nam tak gwałtownie, jakgdyby chciały wyskoczyć z piersi — jeszcze teraz nie mogę zachować spokoju, kiedy opowiadam ten epizod; — dusze nasze przepełniała gorąca wdzięczność dla Stwórcy, za tak nieoczekiwane, tak bliskie i tak pewne ocalenie.