Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Wtem — nagle powiał wiatr od dziwnego statku, który znajdował się już całkiem blisko, i powiał na nas niezwykle smrodliwym zaduchem, tak wstrętnym ponad wszelkie pojęcie, tak przenikliwym, tak nieznośnym, że wprost nie można opisać słowami tego wrażenia. Dusiłem się i gwałtownie chwytałem oddech; odwróciwszy się, zobaczyłem, że moi towarzysze pobledli, jak trupy. Ale nie mieliśmy czasu na dociekania i przypuszczenia. Bryg podszedł ku nam na odległość mniej więcej pięćdziesięciu stóp i płynął dalej wprost na nas, jakgdyby zamierzał zabrać nas bezpośrednio z rozbitego pokładu, nie spuszczając łodzi.
Pobiegliśmy wszyscy śpiesznie naprzód. A kiedy bryg przechylił się pod naciskiem silnej fali, ujrzeliśmy dokładnie jego pokład z odległości zaledwie dwudziestu stóp.
Nigdy nie zapomnę tego przerażającego obrazu!
Dwadzieścia pięć czy trzydzieści trupów, męskich i kobiecych, leżało na deskach pokładu. Wszystkie uległy już zupełnemu rozkładowi i zgniliźnie. Na przeklętym losami okręcie nie było już ani jednej jedynej żywej duszy.
Widzieliśmy to, a jednak, zaślepieni rozpaczą, błagaliśmy te nieszczęsne trupy o pomoc; — w obłędnej, beznadziejnej trwodze prosiliśmy te milczące, potworne upiory, by zatrzymały bieg swego statku, by przyjęły nas na pokład i dopuściły do swego ohydnego towarzystwa, ocalając nas przed podobnym losem. Rozpacz i przerażenie doprowadziły nas do obłędu.
Kiedy z ust naszych wydarł się pierwszy głośny krzyk rozpaczy, na pokładzie obcego statku ozwało się też jakieś wołanie, a dźwięk jego był tak bardzo podobny do ludzkiego głosu, że złudziłby nawet najwprawniejsze i najczulsze ucho.