Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/127

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XI.


Resztę dnia przepędziliśmy w nastroju tępego przygnębienia. Wpatrywaliśmy się w znikający na widnokręgu statek dopóty, póki zapadająca ciemność nie ukryła go przed naszym wzrokiem. I znowu pozostaliśmy sami. Męki głodu i pragnienia dręczyły nas dalej z powracającą mocą i zabijały w nas wszelką inną troskę i wszelkie rozmyślania. Zresztą, przed brzaskiem dnia, nie mogliśmy absolutnie nic przedsięwziąć. Umocowawszy się możliwie najlepiej, usiłowaliśmy nieco wypocząć. Pod tym względem poszczęściło mi się naprawdę ponad wszelkie oczekiwanie. Spałem twardo i dobrze, dopóki towarzysze, mniej ode mnie szczęśliwi, nie przebudzili mnie z nadejściem świtu. Wówczas połączonemi siłami podjęliśmy nową próbę wydostania zapasów żywności ze śpiżarni.
Ponad wodami zaległa teraz zupełna cisza. Morze było najzupełniej wygładzone; rzadko można zobaczyć je tak spokojne. Pogoda była ciepła i miła. Bryg zniknął już z widnokręgu.
Rozpoczęliśmy naszą akcję w ten sposób, że z pewnym trudem wyrwaliśmy z pokładu drugi blok linowy i przywiązaliśmy go wraz z poprzednim do nóg Petersa. Chciał on jeszcze raz popróbować, czy nie uda się dotrzeć do drzwi kajuty, mieszczącej zapasy. Przypuszczał, że potrafi je otworzyć przemocą, jeżeli