Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/136

Ta strona została przepisana.

odkryciu, obawiałem się bowiem łudzić ich próżną nadzieją, gdyby spostrzeżenie to okazało się tylko majakiem wyobraźni. Kiedy jednak statek się przybliżył, rozpoznałem wyraźnie, że kieruje się ku nam.
Nie zdołałem już dłużej zapanować nad sobą i pokazałem żagiel towarzyszom niedoli. Natychmiast zerwali się na równe nogi, wybuchnęli głośną, oszalałą radością, śmiali się i płakali, jak szaleńcy, tańczyli i tupali nogami, modlili się i przeklinali jednocześnie.
Zachowanie się ich i niemal pewna już nadzieja ocalenia podnieciła mnie do tego stopnia, że wziąłem również udział w ich wszystkich szaleństwach. Nie krępując już przejawów radości i wdzięczności dla pomyślnego losu, tarzałem się po pokładzie, klaskałem w dłonie, krzyczałem głośno i popełniałem wszelakie podobne niedorzeczności.
Aż wreszcie oprzytomniałem nagle i na nowo pogrążyłem się w smutku i rozpaczy. Zauważyłem mianowicie, że zbliżający się statek wykręcił się tyłem do nas i zaczął płynąć w odwrotnym kierunku, aniżeli pierwotnie podążał.
Trwało to dłuższy czas, zanim zdołałem przekonać o tem moich nieszczęśliwych towarzyszy, że i ta nadzieja rozpłynęła się w niwecz i że sytuacja nasza nie uległa wcale odmianie. Na wszystkie moje wywody odpowiedzieli tępemi spojrzeniami i gestami, które dowodziły, że uważają moje słowa tylko za okrutny żart. Zwłaszcza zachowanie się Augusta przejęło mnie boleścią do głębi duszy. Mimo wszystko, co mówiłem i czyniłem, August upierał się przy tem, że statek zbliża się ku nam z wielką szybkości i począł się przygotowywać, by przejść na jego pokład. Pokazał mi kilka morskich roślin, widocznych w pobliżu brygu i dowodził,