Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/191

Ta strona została przepisana.

2-i stycznia. Pogoda dosyć nam sprzyja. W południe dotarliśmy do 69° 10’ południowej szerokości i do 42° 20’ zachodniej długości, przekroczywszy już Koło polarne. Przed nami, na południe, niewiele lodów, natomiast poza nami rozciągają się szeroko śnieżne pola.
Sporządziliśmy rodzaj sondy z dużego żelaznego garnka o zawartości dwudziestu galonów i spuściliśmy ją w morze na sznurze długości dwustu sążni. Przeprowadziwszy pomiary, znaleźliśmy prąd, który nas pędził ku południowi z szybkością ćwierć mili na godzinę.
Temperatura powietrza wynosiła około trzydziestu trzech stopni. Igła magnetyczna zbaczała 14° 28’ ku zachodowi.
5-y stycznia. Posunęliśmy się dość znacznie ku południowi, nie napotykając na większe przeszkody. Dzisiaj rano jednak zatrzymało nas znowu olbrzymie pole lodowe na 73° 15’ południowej szerokości, i 42° 10’ zachodniej długości. Ponieważ w oddali widać było poza niem otwarte morze, nie wątpiliśmy ani przez chwilę, że uda się nam wydobyć się z pułapki. Zboczyliśmy ku wschodowi, płynąc wzdłuż granicy lodów i znaleźliśmy wreszcie przesmyk szerokości mniej więcej mili, przez który przedostaliśmy się wygodnie na przeciwną stronę lodów.
Ta nowa przestrzeń otwartego morza jest zasiana licznemi wysepkami lodowemi, ale nie widać tu większych gór lodowych, wobec czego odważnie i pełni otuchy posuwamy się naprzód.
Mróz nie powiększa się, natomiast często pada śnieg, a kiedy niekiedy młóci nas silnie grad.
Ponad naszemi głowami przelatują raz po raz wielkie gromady albatrosów, które zdążają z południo-wschodu ku północo-zachodowi.