Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/194

Ta strona została przepisana.

Około południa majtek, strażujący w bocianiem gnieździe, doniósł, że na horyzoncie wynurzyła się mała wysepka lodowa, na której znajduje się jakieś ogromne zwierzę. Ponieważ pogoda była piękna, a morze spokojne, kapitan Guy polecił spuścić dwie łodzie na wodę i podpłynąć ku wysepce. Dirk Peters i ja wsiedliśmy wraz ze sternikiem do większej łodzi.
Zbliżywszy się ku wyspie, ujrzeliśmy tak olbrzymiego polarnego niedźwiedzia, jakiego nigdy jeszcze nikt z nas nie oglądał. Byliśmy dobrze uzbrojeni, a więc bez wahania zaatakowaliśmy zwierzę. Padło kilka strzałów w krótkich odstępach czasu. O ile zdołaliśmy dostrzec, ugodziły one niedźwiedzia w łeb i w dolną część tułowia. Ale potwór otrząsnął się tylko, jakgdyby nie poczuł wcale naszych kul. Nie czekał jednak na nowe strzały, spuścił się z lodu w wodę i roztwierając szeroko paszczę, popłynął wprost ku naszej łodzi.
Widok zbliżającego się niedźwiedzia, który, niewątpliwie, chciał nas ukarać za zakłócenie mu spokojnego wypoczynku, tak nas oszołomił i przeraził, że, dając nową salwę z naszych strzelb, celowaliśmy bardzo niedokładnie. Tym razem ani jedna kula nie ugodziła potwora, który niebawem wynurzył się z wody połową ciała tuż obok nas, przechylił się ponad brzeg łodzi i uchwycił w swe potężne łapy jednego z załogi, zanim ktośkolwiek zdołał temu zapobiec.
Zręczność i przytomność umysłu Dirka Petersa wybawiła nas z niebezpieczeństwa. Dzielny mój towarzysz, nie namyślając się długo, jednym skokiem siadł na kark olbrzymiego zwierza i z całą siłą wbił mu w szyję swój nóż marynarski aż po rękojeść, trafiając zaraz pierwszym ciosem w sam kręgosłup. Niedźwiedź,