Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/195

Ta strona została przepisana.

ani nie drgnąwszy, padł bezsilnie na fale morza. Równocześnie jednak wepchnął swym ciężarem Petersa w wodną głębinę. Dzielny marynarz wypłynął wnet na powierzchnię, nie wypuszczając z rąk zdobyczy i wlokąc z wysiłkiem olbrzymie cielsko zwierzęcia. Rzuciliśmy mu linę ratunkową, z pomocą której przywiązał zdobyty łup do łodzi, poczem z triumfem powróciliśmy na statek, holując zdobycz na linie.
Niedźwiedź, wedle dokonanego pomiaru, miał piętnaście stóp wysokości, futro niepokalanie białe, gęste i kędzierzawe. Oczy były krwisto-czerwone i większe, aniżeli się zazwyczaj widuje u niedźwiedzi polarnych, pysk bardziej okrągły i z wyglądu podobny do pyska buldoga. Mięso było delikatne, ale gorzkawe i cuchnęło rybą; mimo to załoga statku zajadała je łapczywie i chwaliła je sobie, jako wyborną strawę.
Zaledwie umieściliśmy nasz łup na pokładzie, zabrzmiał z bocianiego gniazda radosny okrzyk strażującego marynarza:
Ląd! Ląd z prawej strony!
Cała załoga wybiegła śpiesznie na pokład i z niecierpliwem oczekiwaniem wpatrywała się przed siebie. Ponieważ, na szczęście, wiatr się zmienił i pchał nas teraz ku wybrzeżu, niebawem zbliżyliśmy się do lądu.
Była to niewielka, skalista wyspa o obwodzie mniej więcej mili, pozbawiona wszelkiej roślinności, prócz kilku niewielkich ciernistych krzaczków. Po stronie północnej wznosiła się jedna, szczególnie duża skała, przypominająca wyglądem wielką pakę bawełny, skrępowaną sznurami.
Od strony zachodniej znaleźliśmy zatoczkę, gdzie można było bezpiecznie zarzucić kotwicę.
Zbadanie wyspy nie zajęło nam zbyt wiele czasu;