Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/196

Ta strona została przepisana.

nie było na niej nic godnego uwagi z jednym małym wyjątkiem.
Na południowym krańcu wyspy, nawpół zagrzebany w stosie kamieni, leżał kawał drzewa, który, jak się wydawało, mógł niegdyś służyć za dziób jakiegoś statku. Mimo niszczących wpływów atmosferycznych, można było jeszcze dostrzec na nim coś niby ślady jakiejś wypukłej płaskorzeźby. Kapitan Guy twierdził, że rozpoznaje na tej rzeźbie wyraźnie głowę żółwia szyldkretowego, ja jednak sądzę, że potrzebna była bardzo bogata wyobraźnia, by się doszukać takiego podobieństwa i to jeszcze z wielką trudnością. Poza tem nie wykryliśmy żadnych innych śladów, któreby świadczyły, że kiedyś jakaś istota ludzka przebywała na tej wysepce.
W pobliżu wybrzeża wyspy widać było tu i ówdzie pływające lody, ale w bardzo niewielkiej ilości. Oznaczyliśmy dokładnie położenie, a kapitan Guy nadał temu nieznanemu dotąd lądowi nazwę wyspy Benneta, celem uczczenia współwłaściciela statku “Jane Guy.
Wyspa leżała pod 82° 50’ południowej szerokości i 42° 20’ zachodniej długości.
Posunęliśmy się zatem dotychczas o osiem stopni dalej ku południowi, niż dotarli kiedykolwiek przedtem najśmielsi żeglarze-podrożnicy. Przed nami rozpościerało się otwarte morze, wolne od lodów. Zauważyliśmy także, że, w miarę posuwania się naprzód ku biegunowi, powierzchnia wody stawała się coraz gładsza i że — co nas jeszcze bardziej zdumiewało — temperatura powietrza oraz wody łagodniały ciągle.
Pogoda była piękna, powiewał bez przerwy niezbyt silny wiatr z północy. Niebo było niemal zupełnie czyste; kiedy niekiedy pojawiały się na południowym