18-y stycznia. Tego poranka[1] rozpoczęliśmy dalszą podróż ku południowi. Sprzyjała nam piękna pogoda, podobnie jak dni ubiegłych. Morze było zupełnie spokojne, wiatr północno-wschodni, dosyć ciepły, temperatura wynosiła pięćdziesiąt trzy stopnie. Jeszcze raz zmierzyliśmy głębokość wody, przyczem sonda zanurzyła się na stopięćdziesiąt sążni; stwierdziliśmy również prąd o szybkości jednej mili na godzinę w kierunku bieguna. Ten niezmienny kierunek wiatru i wodnego prądu ku południowi wzbudził pewne zdziwienie, a nawet niepokój wśród niektórych członków załogi skunera. Zauważyłem również, że i kapitana Guy poczęły dręczyć nowe wątpliwości. Na szczęście,
kapitan był niezmiernie wrażliwy pod względem obawy śmieszności, wobec czego udało mi się raz jeszcze pokonać jego wahanie i niechęć do dalszych badań.
- ↑ Określeń: poranek i wieczór, któremi posługuję się tylko dlatego, aby — o ile to możliwe — uniknąć niejasności w mojem opowiadaniu, nie należy bynajmniej rozumieć w zwyczajnem, dosłownem znaczeniu. Oddawna już nie mieliśmy nocy, światło dnia rozbłyskiwało bez przerwy. Określenia te są więc tylko wyrażeniem czasu wedle przyjętej morskiej rachuby. Muszę również zaznaczyć w tem miejscu, że w swem sprawozdaniu nie przykładałem nazbyt wiele wagi do szczegółowości dat oraz cyfr długości i szerokości geograficznej. Dopiero znacznie później bowiem po wypadkach, które opowiadam, zacząłem spisywać mój pamiętnik. W licznych więc razach opierałem się jedynie na tem, co przechowało się w pamięci.