Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/20

Ta strona została przepisana.

szenia katastrofy. Teraz był najzupełniej niepoczytalny, i, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, mógł pozostać w tym stanie przez parę godzin.
Trudno wprost wyobrazić sobie bezgranicznośc mojego przerażenia. Ostatnie opary winne wywietrzały mi z głowy, a to wytrzeźwienie potęgowało jeszcze mój strach i brak decyzji. Zdawałem sobie z tego sprawę, że nie potrafię pokierować łodzią i że huragan i siła odpływu pędzą nas bez ratunku ku zagładzie. Burza wzmagała się za nami. Nie posiadaliśmy ani kompasu, ani zapasów żywności, a nie ulegało wątpliwości, że jeżeli nie zmienimy kursu — z brzaskiem dnia będziemy już daleko od wybrzeży i stracimy je z oczu. Te i tym podobne dręczące myśli przebiegały mi błyskawicą przez mózg i na pewien przeciąg czasu paraliżowały we mnie wszelką zdolność czynu.
Łódź, niesiona podmuchem wichru, pędziła naprzód z napiętemi żaglami, dziób nurzał się całkowicie w pianach. Oczekiwałem, że lada chwila potęga żywiołu przewróci łódź, pozbawioną steru, który August, jak to mówiłem, wypuścił z ręki, a którego ja, pod wpływem podniecenia, nie byłem zdolny uchwycić. Na szczęście, łódź oparła się naporowi, ja zaś po upływie pewnego czasu odzyskałem spokój i równowagę umysłu.
Tymczasem huragan urastał do niepokojących rozmiarów. Za każdym razem, gdy łódź przeskakiwała z fali na falę, woda zalewała tył statku i przemaczała nas do nitki. Wszystkie moje członki drętwiały zupełnie wskutek przejmującego zimna, tak że z trudem tylko mogłem niemi poruszać.
Rozpacz spotęgowała moje siły do ostatecznego napięcia: zacząłem szarpać sznury i spuściłem środkowy, największy żagiel z masztu. Jak można było przewidy-