ostrzem i długie sznury, przypominające lasso. Na dnie czółen leżały czarne kamienie, wielkości jaja, widocznie
przygotowane do rzucania.
Kiedy nareszcie zakończyli swoją przemowę, bo tak prawdopodobnie należało tłumaczyć sobie ich hałaśliwe
krzyki, jeden z nich, najwidoczniej przywódca, powstał w łodzi i znakami wezwał nas, byśmy się zbliżyli ku nim. Udaliśmy, że nie rozumiemy tego wezwania, albowiem ze względów bezpieczeństwa wydawało się nam bardziej wskazanem pozostać w dotychczasowem oddaleniu, ponieważ liczba ich przewyższała nas conajmniej czterokrotnie. Wówczas przywódca rozkazał trzem czółnom zatrzymać się w miejscu, a na czwartem sam podpłynął ku nam. Bez wahania przeskoczył do naszej większej łodzi, usiadł obok kapitana Guy i wskazując ręką na nasz skuner, powtarzał jednocześnie słowa, jakie słyszeliśmy już poprzednio: „Anamoo—moo“ i „Lama-Lama!“ Zawróciliśmy ku okrętowi, a cztery czółna tubylców popłynęły za nami w pewnej odległości.
Gdy przybiliśmy do długiego boku statku, przywódca dzikich objawił niesłychane zdumienie i radość, klaszcząc w dłonie, uderzając się rękoma w pierś i w uda, wreszcie zaś wybuchnął głośnym śmiechem. Orszak jego podzielił tę wesołość; przez chwilę zapanował tak przeraźliwy zgiełk, że bębenkom naszych uszu groziło pęknięcie.
Nareszcie dzicy uspokoili się nieco, a wtedy kapitan Guy, kierując się przezornością, rozkazał wciągnąć szybko nasze łodzie w górę i znakami dał do zrozumienia przywódcy, który, jak dowiedzieliśmy się niebawem, nazywał się Too-wit, że co najwięcej dwudziestu jego towarzyszy może jednocześnie wejść na pokład. Too-
Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/201
Ta strona została przepisana.