Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/202

Ta strona została przepisana.

wit, jak się wydawało, pogodził się z tą propozycją i wydał swoim dzikusom odpowiednie rozkazy. Wobec tego tylko jedno czółno zbliżyło się do statku, a trzy pozostałe oddaliły się mniej więcej o pięćdziesiąt yardów.
Dwudziestu dzikich wskoczyło zręcznie na pokład. Biegali po całym statku, wdrapywali się nawet na sieć lin, oglądali wszystkie przedmioty z nadzwyczajnem zaciekawieniem i zachowywali się tak, jakby u siebie we własnym domu.
Łatwo można było się domyślić, że nie widzieli jeszcze nigdy białego człowieka, a biel naszej skóry wzbudzała w nich szczególny wstręt. Uważali statek „Jane Guy“ za żyjącą istotę i obawiając się widocznie, że mogliby ją zranić, nieśli ostrożnie włócznie, zwrócone ostrzem ku górze.
Zwłaszcza zachowanie się Too-wita ubawiło załogę skunera. Wódz dzikich, oglądając statek, ujrzał w kuchni kucharza, rąbiącego drzewo. Przypadkiem siekiera uderzyła silnie w podłogę, żłobiąc w niej głęboką szczelinę. Too-wit podbiegł natychmiast, odepchnął szorstko kucharza i począł głośno wzdychać, niemal jęczeć, pragnąc zapewne wyrazić swe współczucie cierpieniom statku, potem zaś głaskał i pieścił zadaną drzewu ranę i obmywał ją wodą, czerpaną ze stojącego obok wiadra. Na przejawy tak wielkiej naiwności nie byliśmy przygotowani, ja zaś, pomimo woli, począłem powątpiewać w jej szczerość.
Kiedy nasi goście obejrzeli dokładnie ożaglowanie i urządzenia pokładu, zaprowadziliśmy ich do wnętrza skunera. Tutaj podziw ich stał się jeszcze stokroć większy, wprost bez granic. Nie znajdywali słów, aby wyrazić swe zdumienie, w głuchem milczeniu rozglądali