Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/203

Ta strona została przepisana.

się dokoła, kiedy niekiedy tylko z gardła ich wydobywał się jakiś nieokreślony, cichy okrzyk.
Najdziwniejsze domysły wywoływała wśród nich nasza broń, którą pozwoliliśmy im dokładnie obejrzeć. Jestem przekonany, że nie zdawali sobie sprawy, do jakiego celu służą nasze strzelby; uważali je raczej za jakąś świętość, ponieważ zauważyli, że obchodzimy się z bronią niezmiernie ostrożnie. Wielkie działa, błyszczące metalem, budziły w nich pełne trwogi poszanowanie i woleli nie zbliżać się ku nim.
Podziw dzikich dosięgnął zenitu w kajucie, na ścianach której wisiały dwa wielkie zwierciadła. Too-wit podszedł ku nim pierwszy. Stanął na środku kajuty, mając jedno zwierciadło przed sobą, a drugie z tyłu. W pierwszej chwili nie zwrócił na nie uwagi. Kiedy jednak podniósł oczy i ujrzał swe odbicie w zwierciadle, mogło się wydawać, że oszaleje. Z niedającem się opisać przerażeniem cofnął się, przekręcił się jak strzała i chciał uciekać. Lecz równocześnie ujrzał się znowu w drugiem zwierciadle. To było już ponad jego siły. Rzucił się na ziemię, ukrył twarz w dłoniach i leżał nieruchomie. Niczem nie zdołano go skłonić, by zbadał dokładnie zwierciadło; nie chciał powstać z miejsca i musieliśmy wreszcie wynieść go z kajuty na pokład.
W ten sposób wszyscy dzicy, przybywając kolejno w liczbie dwudziestu, zwiedzili statek. Too-wit pozostawał w ciągu całego czasu na pokładzie. Goście nasi nie objawiali skłonności do kradzieży, co często można zaobserwować u dzikich; po odjeździe ich nie brakło najdrobniejszego przedmiotu.
W ciągu całego czasu swych odwiedzin okazywali nam przyjazne uczucia. Mimo to nie mogliśmy pojąć niektórych szczegółów ich zachowania się. Tak więc,