Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/206

Ta strona została przepisana.

pozostało na pokładzie w roli zakładników; oddział dwunastu marynarzy towarzyszył kapitanowi. Uzbroiliśmy się z wielką przezornością, nie budząc tem bynajmniej nieufności dzikusów. Na pozostającym w zatoce skunerze przygotowano działa do strzału, wzniesiono ochronne zasłony, słowem przedsięwzięto wszystkie możliwe środki ostrożności, by zapobiec niespodziewanemu napadowi. Sternik otrzymał rozkaz, by nie wpuszczał na pokład nikogo obcego podczas naszej nieobecności; w razie, gdybyśmy nie powrócili w ciągu dwunastu godzin, był obowiązany wysłać szalupę z moździerzem, któraby opłynęła wyspę w poszukiwaniu nas.
Każdy krok, jaki stawialiśmy, podążając w głąb wyspy, umacniał nas w przekonaniu, że przebywamy w kraju, zasadniczo różnym od każdego innego, dokąd dotarła stopa cywilizowanego człowieka. Nie dostrzegaliśmy absolutnie nic, co byłoby nam znane.
Drzewa nie były wcale podobne do tych, jakie napotyka się w strefie gorącej, umiarkowanej lub północnej, zimnej; nie były też podobne do tych, jakie widzieliśmy w przewędrowanych już krajach południowej szerokości geograficznej.
Nawet skały różniły się całkowicie od znanych nam i swoją masą i barwą i uwarstwieniem. Rzeki, przepływające wyspę, były tak niepodobne do rzek, widywanych w innych klimatach, że wprost wahaliśmy się pić ich wodę i powątpiewaliśmy, czy jest to naprawdę woda, posiadająca znane nam właściwości.
Przy niewielkim strumyku, który skrzyżował naszą drogę (był to pierwszy, jaki napotkaliśmy), Too-wit przystanął wraz ze swym orszakiem, aby się napić wody. Powodując się niezwykłym wyglądem tej cieczy,