Wśród tych nagich wyspiarzy dostrzegliśmy jednak dziesięciu czy dwunastu ludzi, ubranych w skóry, podobnie jak Too-wit i jego orszak, byli oni również uzbrojeni ciężkiemi maczugami i włóczniami. Jak się wydawało, posiadali oni wielki wpływ na ogół mieszkańców osady, którzy, zwracając się do nich, wymawiali słowo „Wampoo“, określające zapewne ich
dostojność. Oni też mieszkali w „pałacach" z czarnej skóry.
Rezydencja Too-wita znajdowała się w samym środku osady i była poniekąd lepiej zbudowana, aniżeli mieszkania jego poddanych. Drzewo, które podpierało ją, niby filar, ścięto na wysokości mniej więcej dwunastu stóp ponad korzeniami, pozostawiając w górze kilka konarów, aby rozszerzyć dach chaty. Nakryciem tem były cztery wielkie skóry, przymocowane drewnianemi
kołkami do trzona i do siebie, oraz umocnione palikami, wbitemi w ziemię. Dno dziwacznej chałupy wysypano grubą warstwą zeschłych liści, pokrywając je niby dywanem.
Z niezwykłą uroczystością zaprowadzono nas do tej chaty, a towarzyszyło nam tylu tubylców, ilu tylko mogło się wewnątrz pomieścić. Too-wit usiadł na pokładzie liści i wskazał gestem, byśmy poszli za jego
przykładem.
Usłuchaliśmy tego wezwania i skutkiem tego znaleźliśmy się nagle nietylko w niewygodnej, ale nawet wprost krytycznej sytuacji. Siedzieliśmy, a było nas razem dwunastu, na wysłanej liśćmi ziemi, otaczało nas zaś mniej więcej czterdziestu dzikusów, kucających na okół, zgodnie z tradycyjnem przyzwyczajeniem. Pierścień ten, otaczający nas, zaciskał się tak ciasno, że w razie jakiegośkolwiek napadu z ich strony
Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/213
Ta strona została przepisana.