Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/214

Ta strona została przepisana.

nietylko nie zdołalibyśmy posłużyć się posiadaną bronią, ale nawet powstać z miejsca.
Zresztą nietylko w chacie panował niesłychany ścisk. Prawdopodobnie wszyscy mieszkańcy zgromadzili się na zewnątrz, dokoła chaty i jedynie ustawiczne upomnienia i nawoływania Too-wita ochraniały nas przed zadeptaniem na śmierć, czem groził coraz większy natłok zebranych.
Jedyną rękojmią bezpieczeństwa była właśnie obecność Too-wita pośród nas. To też powzięliśmy postanowienie, by nie wypuszczać go z naszego grona i ewentualnie poświęcić go dla własnego ocalenia, gdybyśmy dostrzegli jakiekolwiek wrogie objawy ze strony tłumów.
Z wielkim trudem udało się wreszcie uspokoić nieco hałasujący tłum, poczem przywódca wygłosił do nas bardzo długą przemowę, naogół bardzo podobną do tej, jakiej wysłuchaliśmy już z łodzi, z tą tylko różnicą, że obecnie słowa „Anamoo-moo!“ powtarzał z większym znacznie naciskiem, aniżeli słowa „Lama-Lama!
Wysłuchaliśmy tej przemowy w głębokiem milczeniu aż do końca, poczem kapitan Guy odpowiedział, zapewniając przywódcę o swej wieczystej przyjaźni i o swej życzliwości. Mowę tę zakończył kapitan, składając przywódcy podarunek, mianowicie parę nitek niebieskich szklanych pereł i nóż. Ku wielkiemu naszemu zdziwieniu wódz dzikich pokręcił pogardliwie nosem na widok pereł, natomiast nóż sprawił mu widocznie niewysłowioną radość.
Natychmiast też wydał rozkazy, by rozpocząć ucztę. Potrawy podawano ponad głowami uczestników, składały się one z ociekających jeszcze krwią wnętrzności nieznanego nam zwierzęcia, prawdopodobnie jednej