Wódz dzikich dotrzymał danego przyrzeczenia i zaopatrzył nas obficie w zapasy świeżej żywności. Rzadko kiedykolwiek przedtem widywaliśmy równie doskonałe żółwie, kaczki zaś po upieczeniu przewyższały najlepsze gatunki naszego dzikiego ptactwa; mięso ich było miękkie, soczyste i nadzwyczaj smaczne. Oprócz tego dzicy, zrozumiawszy nadspodziewanie dobrze nasze życzenia, przywieźli nam dużą ilość brunatnych
selerów i jadalnej rośliny, leczącej skorbut, a także pełną łódź ryb świeżych i suszonych. Selery dostarczyły nam wybornego przysmaku, a wspomniana wyżej trawa wyleczyła wszystkich ludzi z załogi, chorujących
na skorbut. Niebawem nie było na pokładzie ani jednego chorego.
Z pośród innych otrzymanych zapasów wymienię jeszcze rodzaj muszli, okrągłego kształtu, przypominającej smakiem ostrygę. Mieliśmy też sporo raków morskich, jaj albatrosów i jaj innych ptaków, o czarnych skorupkach. Zgromadziliśmy wreszcie zapas mięsa owych świń na smukłych nogach, o jakich wspominałem poprzednio, Mięso to było przeniknięte rybim zapachem i dlatego budziło we mnie obrzydzenie, ale większość naszych marynarzy zajadała je z apetytem.
W zamian za te wyborne produkty ofiarowywaliśmy dzikusom różnobarwne szklane paciorki, miedziane