Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/22

Ta strona została przepisana.

Odzyskawszy przytomność, znalazłem się nieoczekiwanie w kajucie wielkiego statku wielorybniczego, „Pingwina“, zdążającego do Nantucket. Dokoła mnie stało kilkoro ludzi, a August, bledszy niźli śmierć, pracowicie zajmował się rozcieraniem mi rąk. Skoro zaś ujrzał, że otwarłem oczy, okazywał tak gwałtownie radość i wdzięczność, że kolejno budziło to śmiech i wyciskało łzy z oczów szorstkim z natury marynarzom, obecnym przy tej scenie.
Niebawem wyjaśniła się tajemnica, czemu zawdzięczamy ocalenie życia. Statek wielorybniczy, płynący do Nantucket w najprostszej linji z rozpiętemi wszystkiemi żaglami, a więc wskutek tego płynący pod kątem prostym do kierunku naszej łodzi, wpadł na nas całą siłą rozpędu. Na przedniej czatowni stało wprawdzie kilku marynarzy, ale dostrzegli oni naszą łupinę dopiero wtedy, gdy nie można już było zapobiedz zderzeniu. Ich to właśnie ostrzegające nawoływania przeraziły mnie tak strasznie.
Wielki statek, jak mi opowiadano, przemknął tak lekko po naszej małej łodzi, jak my sami przejechalibyśmy po piórku — nie doznał najmniejszego oporu na swej drodze. Nie dosłyszano jednego okrzyku z pokładu ofiary, hałas wichury i burzy przygłuszył nawet niezbyt głośny trzask łamiących się desek w chwili, gdy łódź niszczała pod dzióbem statku. To było wszystko. Kapitan E. T. V. Block z Nowego Londynu sądził, że łódka, (z której, jak przypominam, sam spuściłem żagle i której maszt się złamał), jest bezużyteczną, zniszczoną, porzuconą na falach łupiną, to też, nie troszcząc się o jej losy, chciał płynąć dalej. Na szczęście, dwaj majtkowie, strażujący na czatowni, przysięgali na wszystkie świętości, że dostrzegli jakiegoś człowieka przy sterze