Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/222

Ta strona została przepisana.

niesłychanemu zdumieniu dzikusów ścięliśmy w krótkim czasie dostateczną ilość pni drzewnych, z których poczęliśmy budować ściany domu. Po upływie dwóch czy trzech dni prace posunęły się do tego stopnia, że szkielet budynku był gotowy, a wykończenie można było powierzyć trzem marynarzom, mającym pozostać na wyspie podczas naszej nieobecności. Byli to John Carson, Alfred Harris i — — — Peterson (wszyscy rodem z Londynu, o ile sobie przypominam). Zgłosili się oni na ochotnika, a kapitan przyjął ich propozycję.
Z końcem miesiąca wszystko było już przygotowane do wyruszenia na morze. Postanowiliśmy jednak przed odjazdem jeszcze raz odwiedzić osadę tubylców, składając niejako pożegnalną wizytę. Zresztą i sam Too-wit tak uporczywie nalegał, byśmy to uczynili, że nie chcieliśmy obrażać go odmową w ostatniej chwili naszego pobytu na wyspie.
Nikt z pośród nas nie powątpiewał wówczas w dobroduszność tubylców. Zachowywali się względem nas bardzo życzliwie i z wielkim szacunkiem, pomagali nam z całą gotowością w pracy, znosili skrzętnie wszelkie zapasy żywności, nie żądając nieraz nic w zamian, nigdy też nie przywłaszczyli sobie najdrobniejszego nawet przedmiotu, chociaż cenili wysoko wszystko, co posiadaliśmy i okazywali wprost przesadną radość, gdy otrzymywali w podarku jakąś drobnostkę. Zwłaszcza kobiety okazywały nam niezmierną uprzejmość i usłużność we wszystkiem. To też musielibyśmy chyba grzeszyć chorobliwą podejrzliwością, aby obawiać się teraz jakiegoś podstępu ze strony tych ludzi, okazujących nam tak wielką życzliwość.
Niestety, aż nazbyt prędko mieliśmy się przekonać, że ta pozorna dobroduszność była tylko wynikiem zdra-