Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/225

Ta strona została przepisana.

jako we dwa ognie, gdyż otwierali i zamykali nasz pochód.
A jednak postąpiliśmy tak, jakgdyby ogarnięci szaleństwem, lub mając bielmo na oczach. Ufni w siłę naszego oddziału, uwierzywszy w pozorne rozbrojenie Too-wita i jego orszaku, licząc poniekąd na naszą broń palną (której działanie było jeszcze tajemnicą dla tubylców), a przedewszystkiem złudzeni rzekomą przyjaźnią tych nikczemnych nędzników, oddaliśmy się im zupełnie w ręce.
Pięciu czy sześciu dzikich otwierało pochód, niby wskazując drogę i usuwając z przesadną gorliwością kamienie i gruzy z naszej ścieżki. Tuż za nimi postępował nasz oddział. Szliśmy zwartym szeregiem, pilnie bacząc na to, by nie rozdzielono nas od siebie. Z tyłu poza nami kroczyły główne siły dzikich w niezwykłym porządku i z niezwykłą uroczystością.
Dirk Peters, marynarz nazwiskiem Wilson Allen i ja kroczyliśmy na prawem skrzydle naszego oddziału, obserwując szczególne uwarstwienie wznoszącej się ponad nami skalistej ściany. W pewnem miejscu zauważyliśmy otwartą szczelinę w skale. Była ona tak duża, że jedna osoba mogła się w niej pomieścić i poruszać swobodnie. Szczelina sięgała w prostej linji na jakieś osiemnaście lub dwadzieścia stóp wgłąb ściany, poczem zbaczała na lewo. Wysokość, o ile mogliśmy ocenić, porównywując ją z wąwozem, wynosiła sześćdziesiąt do siedemdziesięciu stóp. Wewnątrz szczeliny rosły dwa lub trzy marne krzewy, przypominając naszą leszczynę. Powodując się ciekawością, chciałem obejrzeć je dokładniej, zboczyłem więc w otwór i zerwałem kilka orzechów. Zamierzałem już zawrócić, gdy spostrzegłem, że Peters i Allen pośpie-