Kiedy nareszcie odzyskałem przytomność i zdolność rozumowania, dusiłem się niemal i czułem, że wśród najzupełniejszej ciemności brodzę w olbrzymiej masie miałkiej ziemi, sypiącej się ze wszystkich stron.
Ziemia przygniatała mnie, groziło mi niebezpieczeństwo, że za chwilę będę żywcem pogrzebany. Myśl ta przeniknęła mnie strachem i zbudziła energję. Usiłowałem stanąć mocniej na nogach, co mi się wreszcie udało.
Przez parę minut stałem nieruchomie, próbując zdać sobie sprawę z tego, co się wydarzyło i gdzie się znajduję. Niemal jednocześnie usłyszałem stłumione jęki. Rozpoznałem głos Petersa, który zaklinał mnie na miłość Boga, by mu pospieszyć z pomocą. Postąpiłem naprzód krok czy dwa kroki i potknąłem się na ciele mojego towarzysza, zupełnie zagrzebanego w ziemi i nadaremnie usiłującego wydobyć się z pułapki. Zacząłem odgrzebywać przytłaczającą go ziemię z całą energją, na jaką mogłem się zdobyć i ostatecznie dopomogłem mu wydostać się na wierzch.
Gdyśmy obaj uspokoili się nieco i zastanowili się rozważniej nad sytuacją, przypuściliśmy, że ściany
szczeliny, do której wkroczyliśmy, runęły czy to skutkiem wstrząśnienia ziemi, czy zwalone własnym ciężarem i że zostaliśmy uwięzieni w tej pułapce, bez