Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/236

Ta strona została przepisana.

ich czele i najwidoczniej oczekiwał tylko na posiłki, aby rozpocząć natarcie na statek „Jane Guy“. Czółna, znajdujące się obok przylądka zatoki, były obsadzone dzikimi. Wprawdzie obecnie byli oni, jak się wydawało, bezbronni, ale przecież każdej chwili mogli chwycić za broń.
Ostatecznie więc pojęliśmy, że najlepiej pozostać w naszej kryjówce i stąd, niestety, bezczynnie przyglądać się walce, która niebawem musiała się rozegrać przed naszemi oczyma.
Po upływie mniej więcej pół godziny ujrzeliśmy, że z poza południowego krańca zatoki nadpływa około sześćdziesięciu czy siedemdziesięciu tratew i łodzi, gęsto obsadzonych dzikimi. Jak się zdawało, nie posiadali oni innej broni, oprócz krótkich maczug i kamieni, nagromadzonych na dnie statków. Niedługo później pojawił się z przeciwnej strony zatoki drugi, jeszcze większy oddział, wyposażony taką samą bronią. Do czterech czółen wsiedli teraz wojownicy, którzy wypełzli z pośród krzaków na wybrzeżu zatoki. Połączyli się niebawem z przybyszami i w ciągu krótszego czasu, niż trwa to opowiadanie, statek „Jane Guy“, niby na skinięcie czarodziejskiej różdżki, został otoczony nieprzeliczonym tłumem krwiożerczych rabusiów, którzy postanowili opanować go za każdą cenę.
Ani przez chwilę nie można było powątpiewać, że im się to uda. Sześciu marynarzy, którzy pozostali na statku, tworzyli zbyt szczupłą załogę, by zrobić należyty użytek ze znajdującej się na pokładzie broni palnej. I gdyby nawet najmężniej walczyli, musieli wreszcie uledz tak bardzo przeważającym siłom przeciwnika.
Wydawało mi się nawet wątpliwem, czy wogóle spró-