Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/238

Ta strona została przepisana.

tubylców, przeważnie ciężko rannych, zginęło w falach morza. Inni, zdjęci panicznym strachem, rzucili się na łeb na szyję do ucieczki, nie troszcząc się bynajmniej o towarzyszy, których wielu pływało jeszcze po powierzchni wody i głośno wzywało pomocy.
Niestety, wynik ten był już spóźniony i nie zdołał ocalić naszych towarzyszy. Wojownicy, płynący w czółnach w liczbie około stu pięćdziesięciu ludzi, dotarli już do boków okrętu i szybko wdrapywali się na pokład z pomocą zwisających ze statku łańcuchów i drabin sznurowych. Nic nie zdołało się ostać wobec ich barbarzyńskiej zaciekłości. W ciągu paru chwil towarzysze nasi ulegli przemocy, zostali powaleni na pokład, rozdeptani nogami, poszarpani w szczątki.
Zaledwie zauważyli to dzicy, płynący na tratwach, opanowali natychmiast swój przestrach i pospieszyli całą gromadą na rabunek statku. W ciągu pięciu minut stała się „Jane Guy“ żałośliwą widownią spustoszenia i zniszczenia. Maszty, żagle, liny, słowem wszystko, co istniało ruchomego na pokładzie, zniknęło nagle, jak gdyby pod wpływem czaru. Przecięto liny kotwiczne, a nieprzeliczone gromady nędznych rabusiów popychały statek z tyłu i z boków, ciągnęły ku przodowi, póki nie osiadł na mieliźnie, tuż przy brzegu, gdzie zaopiekował się nim dobrotliwie Too-wit, który, jak przystało dobremu wodzowi, podczas całej walki nie opuszczał bezpiecznego posterunku obserwacyjnego na pagórkach, ale obecnie, gdy walka zakończyła się pomyślnym wynikiem, pospieszył na wybrzeże wraz z wojownikami w czarnych skórach, aby zapewnić sobie należyty udział w zdobyczy.
Odejście Too-wita ze wzgórza dozwoliło i nam także opuścić kryjówkę i rozejrzeć się nieco w otoczeniu