Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/239

Ta strona została przepisana.

szczeliny. W odległości około pięćdziesięciu yardów od końca wąwozu znaleźliśmy niewielkie źródełko, którego wodą ugasiliśmy dręczące nas pragnienie. Niezbyt daleko od źródła odkryliśmy kilka krzaków leszczynowych, o jakich już poprzednio wspominałem. Skosztowaliśmy orzechów i przekonaliśmy się, że są bardzo smaczne; przypominały nieco zwykłe angielskie orzechy laskowe. Nazbieraliśmy pełne kapelusze orzechów, zsypaliśmy je w kąt rozpadliny i zaczęliśmy zbierać je w dalszym ciągu.
Zajmowaliśmy się tem bardzo gorliwie, gdy nagle spłoszył nas szelest wśród krzaków. Chcieliśmy już uciekać do naszej kryjówki, ale w tej samej chwili ujrzeliśmy sprawcę podejrzanych szmerów, dużego, czarnego ptaka z gatunku bąków, który powoli i ciężko podleciał nad krzaki. Byłem tak przestraszony, że nie wiedziałem, co począć. Jednakże Peters nie stracił przytomności umysłu, podbiegł szybko ku ptakowi i uchwycił go za gardziel. Ptak bronił się zaciekle i wydawał tak przenikliwe wrzaski, że chcieliśmy go już wypuścić, obawiając się, by ten hałas nie przywabił dzikusów, którzy mogli ukrywać się jeszcze w zaroślach. Wreszcie zręczny cios marynarskim nożem, zadany przez Petersa, zamknął dziób wrzaskunowi. Padł na ziemię, poczem zanieśliśmy go do wąwozu, uradowani, że przynajmniej na przeciąg tygodnia jesteśmy zaopatrzeni w zapasy żywności.
Potem wyruszyliśmy znowu na poszukiwania i odważyliśmy się zapuścić dość daleko na południowe zbocze wzgórza. Ale nie znaleźliśmy już nic, coby mogło służyć za pokarm. Zebraliśmy tylko zapas suchego drzewa i cofnęliśmy się do naszej rozpadliny, zwłaszcza, że dostrzegliśmy zdaleka jeden czy dwa