Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/240

Ta strona została przepisana.

większe oddziały tubylców, którzy, obładowani łupem ze statku, powracali do swojej wioski i którzy mogliby nas łatwo zauważyć na zboczu góry.
Przedewszystkiem zajęliśmy się teraz możliwie najlepszem zabezpieczeniem naszego schronienia. W tym celu zakryliśmy krzakami i chróstem otwór, przez który ujrzeliśmy po raz pierwszy z głębi przepaści kawał błękitnego nieba, zanim wydostaliśmy się na platformę. Pozostawiliśmy tylko niewielki otworek, pozwalający nam, niby przez okienko, obserwować niepostrzeżenie zatokę! Wynik pracy sprawił nam dużo zadowolenia; nie ulegało wątpliwości, że jesteśmy najzupełniej bezpieczni, dopóki pozostaniemy w rozpadlinie i nie wyjdziemy na wzgórza.
Nie było tu nigdzie ani śladu ludzkiej stopy, co świadczyło wymownie, że dzicy nie znają całkiem tej jaskini. Ale, kiedy zastanowiliśmy się rozważnie i zrozumieliśmy, że szczelina, przez którą dostaliśmy się tutaj, utworzyła się dopiero niedawno wskutek runięcia przeciwległej skały i że jest ona jedyną drogą, wiodącą do jaskini, ogarnęła nas znowu obawa o nasze losy. Co nas czeka, gdyby dzicy wykryli tę jedyną drogę wyjścia? Przecież nie jest możliwem cofnąć się wgłąb zasypanej ziemią rozpadliny?! Postanowiliśmy w najbliższej przyszłości zbadać szczyt wzgórza, w nadziei, że może uda się tam znaleźć inne schronienie.
Na razie obserwowaliśmy ruchy dzikich wyspiarzy przez nasze okienko. Obrabowali całkowicie statek i teraz zamierzali widocznie spalić go. Po niedługim czasie ujrzeliśmy gęste kłęby dymu wznoszące się z głównej luki, niebawem wystrzelił słup ognia także z przedniego kasztelu. Olinowanie, maszty, pozostałe resztki żagli, wszystko stało się w jednej chwili pastwą