Strona:PL Poe - Opowieść Artura Gordona Pyma.djvu/245

Ta strona została przepisana.

gorzej, spożyte w większych ilościach, wywoływały ból żołądka i gwałtowne bóle głowy.
Na wschodniem zboczu wzgórza, w pobliżu brzegu morskiego dostrzegliśmy kilka wielkich żółwi. Nie wątpiliśmy, że uda się nam upolować je bez trudności, gdybyśmy tylko zdołali przybliżyć się niepostrzeżenie. Postanowiliśmy wreszcie odważyć się i przedsięwziąć tę małą wycieczkę z naszej jaskini.
Zaczęliśmy spuszczać się po południowym stoku wzgórza, gdzie zejście nastręczało najmniej trudności. Zaledwie jednak posunęliśmy się o mniejwięcej sto yardów naprzód, natknęliśmy się na odgałęzienie wielkiego wąwozu, w którym towarzysze nasi znaleźli śmierć. Byliśmy zresztą przygotowani poniekąd na to wobec obserwacji, jakie poczyniliśmy poprzednio ze szczytu wzgórza. Próbowaliśmy obejść wąwóz, ale, uszedłszy mniejwięcej ćwierć mili wzdłuż jego krawędzi, stanęliśmy wobec nowej zapory. Przed nogami naszemi otwierała się niezgłębiona przepaść. Dalsza wędrówka tą drogą była niemożliwa, wobec czego zawróciliśmy po własnych śladach ku głównemu wąwozowi.
Teraz zwróciliśmy kroki ku wschodowi, ale i tym razem szczęście bynajmniej nam nie dopisało. Po blisko godzinnem spuszczaniu się w dół, przyczem lada chwila groziło nam skręcenie karku, dotarliśmy na dno przepaści, wyżłobionej w czarnym, twardym granicie, skąd nie było innego wyjścia, oprócz tego, którem dostaliśmy się do wnętrza. Dno przepaści było pokryte drobnym, delikatnym pyłem.
Radzi nie radzi, wdrapaliśmy się ponownie z wielkim trudem na górę tą samą karkołomną ścieżką i postanowiliśmy szukać szczęścia po północnej stronie wzgórza. Tutaj jednak była wskazana jak największa ostroż-